Cykl “Pod sowimi skrzydłami”
Przed Wami sześć opowieści stanowiących cykl:
„Pod sowimi skrzydłami”:

🦊Witaj, lisie!
🐛 Świetlica odkrywców
🦋 Tylko popatrz!
🐞 Biedronkowa przemiana
🐌 W swoim tempie
🦉 Pod sowimi skrzydłami

Każdą z nich opatrzyłam autorską ilustracją, a dzięki niezwykłemu głosowi i zaangażowaniu Viktorii Twardowskiej powstały również wspaniałe wersje czytane.

Usiądźcie wygodnie razem z dziećmi i poznajcie świat emocji bajkowych postaci. Niech zachęcą Was do rozmów o tym, co bliskie i ważne.

“Witaj, Lisie!”

W brzozowym zagajniku zapadł zmierzch. Wśród szumu pożółkłych liści poruszanych chłodnym jesiennym wiatrem dało się słyszeć ciche pohukiwanie. Zaciekawiony tajemniczymi odgłosami lis wyjrzał ze swojej nory. Rozejrzał się dookoła i poczuł głód. Ruszył więc w drogę.
Kiedy zbliżył się do wiejskich zagród, usłyszał głos rudego kota siedzącego na drewnianym, lekko pochylonym płocie:
– Uważajcie, zbliża się lis! Przebiegły, na pewno coś knuje!
Lis zerknął na kota i pomyślał o kolorze jego futra – bardzo podobnym do tego lisiego. Nie zatrzymał się jednak obok niego. Szedł dalej przed siebie, choć jego krok zrobił się jakby mniej sprężysty. W sercu czuł znajomy ciężar.
– Lisek chytrusek! Już chcesz coś ukraść? – dobiegł zza ogrodzenia głos ujadającego psa.
„Ja też potrafię szczekać, moglibyśmy porozmawiać” – pomyślał lis, ale nie miał odwagi wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Minąwszy gospodarstwa, pobiegł w kierunku lasu. Tam, w gąszczu zarośli, przy leśnej polanie czekał jego posiłek – ulubione jagody. Choć niewiele osób o tym wie, owoce są ważną częścią lisiego jadłospisu. Jedząc, lis rozmyślał o swojej samotności. Był smutny. Niespodziewanie, jego uszu dobiegło znajome pohukiwanie.
– Kim jesteś? – zapytał, rozglądając się dookoła.
– Sową – usłyszał odpowiedź. Rzeczywiście, na jednej z gałęzi siedział piękny puchacz. – Dlaczego jesteś smutny, lisie?
Lis poczuł, że oczy wypełniają mu się łzami. Po raz pierwszy od bardzo dawna ktoś zauważył, jak się czuje.
– Wszyscy oceniają mnie zanim zdążą mnie poznać – odparł.
– Widocznie myślą „na skróty” – powiedział puchacz. – Zakładają, że jesteś „jakiś”, widząc tylko kawałek twojej drogi. Leciałem za tobą od brzozowego zagajnika i patrząc na ciebie z góry, wiedziałam, że biegniesz na polanę – że nie masz złych zamiarów. Niestety, wielu z nas brakuje odwagi i siły, żeby wznieść się ponad utarte ścieżki i przyjąć szerszą perspektywę.

Bywają takie historie, którym dopisujemy zakończenie zanim usłyszymy o biegu wydarzeń i tacy bohaterowie, o których potrafimy powiedzieć wszystko zanim oni sami zdążą otworzyć usta. Warto czasami zatrzymać się, rozejrzeć uważnie i spojrzeć na nich “okiem puchacza”.

***

“Świetlica odkrywców”

Na skraju lasu, w gąszczu zarośli mieszkała gromadka iskrzyków. To owady z rodziny świetlikowatych. Choć niepozorne, potrafią rozświetlać czerwcowe noce niezwykłym światłem. Tak było i tym razem. Kiedy słońce zniknęło za horyzontem, w ciemnościach rozbłysły magiczne, zielonkawe punkciki.
Z niewielkiego okienka świetlikowej świetlicy ukrytej wśród traw przyglądał im się mały iskrzyk, Henio. Choć było to piękne widowisko, w oczach Henia malował się smutek. Bezsilny, oparł głowę na jednym z kilku ramion i westchnął ciężko. „Gdybym nie bał się ciemności, mógłbym dołączyć do moich braci!” – pomyślał.
Na samą myśl o opuszczeniu świetlicy po zmroku, po plecach przeszedł mu zimny dreszcz. Był przekonany, że z przerażenia jego odwłok nie zaświeci i zgubi się gdzieś, w leśnej gęstwinie. Lęk był tak silny, że nawet nie próbował się z nim mierzyć.
– Jestem do niczego – chlipnął, ocierając łzę.
Niespodziewanie, wśród połyskujących, znajomych świateł dostrzegł dwa duże lśniące punkty. Ich blask był niezwykły i bardzo zaciekawił Henia.
– Co to może być? – wyszeptał zafascynowany i wyjrzał za próg świetlicy. – Zbliżę się do tego jeszcze odrobinkę – powiedział, odbijając się delikatnie od sprężystego źdźbła trawy i unosząc w powietrze. – Zaraz, zaraz, jestem już całkiem blisko. – Czuł jak wzbiera w nim ciekawość. – Przydałoby się jeszcze tylko trochę światła – pomyślał i mimochodem rozświetlił zagadkową postać.
– To twoje oczy tak pięknie świecą w ciemnościach?! – zapytał zdziwiony, widząc przed sobą puchacza.
– Tak – odparł ptak. – Widzę, iskrzyku, że jesteś odważnym, młodym odkrywcą!
Henio rozejrzał się dookoła i zdał sobie sprawę, że – choć nie odfrunął daleko – bezpieczna świetlica została w tyle. Zrobiło mu się słabo. Przysiadł na gałęzi i spojrzał na swój odwłok, który stawał się coraz bledszy.
– Wiesz, tak naprawdę to ja… boję się ciemności – przyznał drżącym głosem. Jednak kiedy wypowiedział te słowa, poczuł, że lęk nie jest już tak silny.
Puchacz popatrzył na niego z zaciekawieniem, przechylił lekko głowę i powiedział:
– To nic złego – bać się ciemności. Jesteś odważnym, młodym odkrywcą – powtórzył.
Iskrzyk uśmiechnął się i popatrzył na drogę, którą udało mu się pokonać. Rzeczywiście, poczuł że mimo lęku drzemie w nim duch odkrywcy i jest w stanie sobie poradzić – nawet, jeśli się boi.
– Może wcale nie chodzi o ciemność, a o wiarę w to, że potrafię ją rozproszyć – dodał, zerkając z dumą na odwłok, który znów zaczął połyskiwać pięknym, tajemniczym światłem.

Często tym, czego boimy się najbardziej, jest nasz własny lęk. Dlatego warto go oswajać – uważnie, z ciekawością mu się przyglądać, mówić o nim i próbować działać mimo niego, a z czasem – kto wie – może nawet razem z nim. Odważni odkrywcy też czasem się boją!

***

“Tylko popatrz!”

Wśród wysokich traw na leśnej polanie przycupnął mały, szary zając. Choć zające mają słaby wzrok, ten potrafił godzinami zachwycać się pięknem otaczającej go przyrody. Najbardziej fascynowały go kolory. Najczęściej patrzył na zieleń, urzeczony bogactwem jej odcieni – oliwkowym, miętowym, pistacjowym, groszkowym, szmaragdowym i wieloma innymi.
– Piękne… – powiedział cichutko, wpatrzony w kroplę rosy.
– Co takiego? – zapytał siedzący nieopodal podobny szarak, przeżuwając leniwie śniadanie.
– Tylko popatrz, jak wiele kolorów można dostrzec w jednej, zwykłej kropli! Odbija się w niej cały świat – niebo, chmury, słońce, trawa… i trawa wcale nie wydaje się tylko zielona – o tej porze roku jest też trochę pomarańczowa, lekko żółta i… – Przerwał, widząc znudzoną minę sąsiada.
Ten spojrzał na źdźbło wystające mu z pyszczka, robiąc przy tym lekkiego zeza. Uniósł wymownie jedną brew i powiedział:
– Nie wiem, o co ci chodzi. Zające mają słaby wzrok. Poza tym, spójrz na siebie – zachwycasz się kolorami i opowiadasz o nich jak jakiś dumny paw, a sam jesteś zwykły – szarobrązowy. Kolory to nie temat dla szaraków!
Po czym odwrócił się i pokicał do innych znajomych, wyraźnie niezainteresowany dalszą rozmową.
Zapadła cisza. „Kolory to nie temat dla szaraków” – powtórzył samotny zając, patrząc na kroplę rosy, do której po chwili dołączyło kilka ciężkich łez spływających po zajęczych policzkach. Ogarnął go smutek, kolory jakby pobladły. Zamknął oczy. Pogrążając się w ciemnościach pod powiekami, niespodziewanie poczuł, że na nosie usiadł mu motyl. Nie mógł powstrzymać się przed spojrzeniem i zerknął na niego jednym okiem. Motyl mienił się w słońcu tysiącem odcieni.
– Gdybym tylko miał futerko tak wspaniałe jak twoje skrzydła! – powiedział. – Byłbym najbardziej kolorowym zającem na ziemi i mógłbym śmiało zachwycać się pięknem przyrody.
Motyl uśmiechnął się, zaczerwienił delikatnie i odleciał.
– Kolor twojego spojrzenia jest ważniejszy niż barwa futerka – powiedział puchacz siedzący na gałęzi rozłożystego dębu, który od jakiegoś czasu z zaciekawieniem przyglądał się zającowi. – … a widzę, że potrafisz patrzeć uważnie, wrażliwie i pięknie!
Zając poczuł, że szybciej bije mu serce. Nikt nigdy nie zauważył w nim niczego pięknego. Jednak czuł, że puchacz mówi szczerze i postanowił mu uwierzyć.
– Dziękuję – odparł i rozejrzał się wokół, czując znajomy zachwyt. Na policzku znowu pojawiła się łza, jednak tym razem była pełna radości i nowej siły.

Jeśli potrafisz zachwycić się światem – kroplą rosy czy źdźbłem trawy, nie ma znaczenia czy jesteś kolorowym, dumnym pawiem czy zwykłym, szarym zającem. Wszystkie te kolory zamieszkują w tobie – odbijają się w twoich oczach i – co ważniejsze – wypełniają serce. To sprawia, że jesteś najpiękniejszą istotą na ziemi!

***

“Biedronkowa przemiana”

– Mżawka jest dziś wyjątkowo uciążliwa – powiedziała gąsienica, zerkając z zielonej łodyżki ruty na biedronkę spacerującą wzdłuż kałuży.
– Faktycznie – odparła koleżanka, wzdychając ciężko.
Gąsienica wspięła się na jeden z zielonych listków i wychyliła głowę, spoglądając na taflę wody.
– Popatrz, jaka jestem gruba. Mam krótkie nóżki i miękkie ciałko, które wcale mi się nie podoba!
Biedronka zerknęła też na swoje odbicie i – podobnie jak znajoma – pokręciła głową, niezadowolona.
– Nieładnie mi w czerwonym – odparła i zmarkotniała.
Nie chcąc dłużej się sobie przyglądać, pożegnała gąsienicę, wzbiła się do lotu i usiadła na gałęzi starego dębu.
– Dlaczego jesteś smutna, biedronko? – usłyszała pytanie dochodzące z głębi dziupli.
– Och, to ty, puchaczu. Dzień dobry… mżawka jest dziś wyjątkowo uciążliwa – chlipnęła – Poza tym, widziałam swoje odbicie w kałuży. Jestem taka brzydka!
Puchacz przetarł oczy ze zdumienia i postanowił – mimo mżawki – wychylić się z dziupli.
– Moim zdaniem, jesteś śliczna. Najważniejsze jednak, żebyś ty sama potrafiła dostrzec swoje piękno!
Biedronka wiele dni rozmyślała nad słowami puchacza aż w końcu zauważyła kilka cech wyglądu i charakteru, z którymi czuła się dobrze, a nawet takie, z których była dumna. Z satysfakcją opowiedziała o nich puchaczowi. Postanowiła też podzielić się swoimi odkryciami z gąsienicą. Jednak kiedy dotarła do znajomej ruty, na jej listku zamiast koleżanki siedział piękny, kolorowy motyl.
– Dzień dobry, szukam znajomej gąsienicy. Czy widziałeś ją może w okolicy?
– Przecież to ja! – odrzekł motyl, trzepocąc okazałymi skrzydłami. – Zmieniłam się w poczwarkę, a później przybrałam obecny kształt.
Biedronka wpatrywała się w niego z zachwytem. Z zamyślenia wyrwały ją kolejne słowa motyla:
– Słońce jest dziś wyjątkowo uciążliwe – westchnął. – Kiedy wzbiłem się wyżej, grzało zbyt mocno. Co gorsza, dostrzegłem inne motyle, podobne do mnie. Jestem taki pospolity… a moje skrzydła są zbyt pstrokate. Mógłbym też nieco przybrać na wadze, nie sądzisz?
– Przecież jesteś idealny… – odparła biedronka, zdumiona.
Motyl wzruszył ramionami i odleciał.
Biedronka również wzbiła się w powietrze i usiadła na znajomej gałęzi, cały czas śledząc lot motyla, mieniącego się w słońcu.
– Ja nigdy nie zmienię się w tak wspaniałe stworzenie – wyszeptała.
– Dzień dobry, moja droga. Słyszałem waszą rozmowę – powiedział puchacz, witając się z biedronką – i chociaż również chylę czoła przed urodą motyla, mam poczucie, że w jego świecie nic się nie zmieniło. W swoich oczach pozostał tym samym nieatrakcyjnym, pospolitym stworzeniem. Tymczasem twoje odkrycia sprawiły, że potrafisz patrzeć na siebie w nowy, wyjątkowy sposób – niezależnie od tego, jak bardzo zdobne są twoje skrzydła.
Biedronka spojrzała na przyjaciela i uśmiechnęła się delikatnie. Na jej twarzy malował się lekki rumieniec – wyraz satysfakcji i dumy z własnej, spektakularnej przemiany!

Największe zmiany i odkrycia to te, których dokonujemy w naszych sercach.

***

“W swoim tempie”

Wśród leśnej gęstwiny dającej przyjemny chłód w letni, upalny dzień stało stare drzewo. „Nic ciekawego” – pomyślałby niejeden spacerowicz. A jednak – uważny obserwator dostrzeże, że w wiekowych pniach, konarach i korzeniach toczy się „drugie życie”. Aż roi się tutaj od rozmaitych gości – mrówek, chrząszczy czy ptaków zamieszkujących swoje dziuple.
Tym razem w starym drzewie znajdował się także dziki ul zamieszkiwany przez tysiące pszczół, w pocie czoła uwijających się przy swoich zadaniach. Szczególnie jedna, drobniutka pszczółka pracowała wyjątkowo ciężko. Latała w tę i z powrotem, transportując nektar.
– Jak ci idzie? – zapytała ją znajoma.
– Wspaniale – odparła pszczółka w pośpiechu. – Kończę z nektarem i zabieram się za porządki!
Kiedy wieczorem kolejny raz wyleciała na nektarowe zbiory, ze zmęczenia zakręciło jej się w głowie. Przysiadła więc na płatku pięknego, kolorowego kwiatu. Po chwili jednak pomyślała: „Nie mam czasu na odpoczynek!” i wzbiła się w powietrze. Wyczerpana, wróciła do starego drzewa i – sama nie wiedząc kiedy – zasnęła.
– Dobry wieczór, co robisz w mojej dziupli? – rozległ się niespodziewanie nieznajomy głos.
– Słucham? – odrzekła pszczółka i szeroko otworzyła oczy. Okazało się, że wracając, wykończona pomyliła drogę i wleciała wprost do sowiej dziupli. – Przepraszam, chyba się zgubiłam – dodała zawstydzona.
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną – odparł puchacz. – Myślę, że potrzebujesz odpoczynku.
– Nie mogę sobie na niego pozwolić – upierała się pszczółka, choć jej wątłe ciałko podpowiadało coś zupełnie innego.
– Coś takiego – dobiegł z zewnątrz cichy głos.
Pszczółka i puchacz wyjrzeli za próg dziupli. Po pniu drzewa sunął powoli niewielki ślimak.
– Cześć, mam na imię Konstanty – powiedział, zatrzymując się obok nich. – Słabo wyglądasz – dodał, zwracając się do pszczółki. – Chyba pośpiech ci nie służy.
– Co ty mówisz! – obruszyła się. – Mam mnóstwo na głowie i nie mam czasu na pogaduszki.
– Czasu w ogóle nie można „mieć” – odparł ślimak, uśmiechając się pogodnie. – On płynie w swoim tempie. Podobnie my powinniśmy żyć we własnym, naturalnym rytmie. Gdybym oczekiwał od siebie szybkości zająca, prawdopodobnie nie zaszedłbym daleko. A tak – powoli, ale konsekwentnie, zmierzam do moich celów – powiedział, zerkając na świeże liście rosnące nieopodal drzewa.
Pszczółka poczuła smutek, od którego do tej pory odwracała uwagę.
– Jestem zmęczona – przyznała. – Jednak martwię się, że jeśli zwolnię, wszystko wymknie mi się z rąk.
– Rozumiem – wtrącił puchacz, spoglądając na nią dużymi, żółtymi oczami. – Nie jest łatwo zmienić rytm, który sobie narzucamy. Jednak zgadzam się z Konstantym – jeśli chcemy zajść daleko, powinniśmy iść swoim naturalnym tempem.
Pszczółka miała wrażenie jakby czas nagle zwolnił. Zdała sobie sprawę, że tempo, w którym żyje, zależy od niej. Rozmawiali długo, bez poczucia straconego czasu, siedząc w dziupli wiekowego, cierpliwego drzewa, które – żeby stać się dla nich domem – potrzebowało dziesiątków długich, spokojnych lat, których nic i nikt nie był w stanie przyspieszyć.

Jeśli chcemy zajść daleko, powinniśmy iść swoim naturalnym tempem.
Inaczej możemy łatwo zgubić drogę.

***

“Pod sowimi skrzydłami”

Świtało. Słońce rozświetlało okolicę promiennym blaskiem, rozpraszając poranną mgłę i mieniąc się w kroplach rosy. Tuż nad głowami zaspanych jeszcze leśnych przyjaciół przelatywał puchacz, który wracał właśnie z nocnej przechadzki.
Minął brzozowy zagajnik, gąszcz zarośli na skraju lasu, przeleciał nad leśną polaną pozłacaną kwiatami ruty i zatrzymał się na gałęzi wiekowego dębu, tuż obok swojej dziupli. Złożył okazałe, zmęczone lotem skrzydła i zamyślił się. Wśród tysięcy roślin i setek stworzeń zamieszkujących jego ukochany las, w ten piękny, słoneczny poranek, poczuł się smutny i samotny.
Niespodziewanie, jego uszu dobiegł cichy głosik:
– Dzień dobry, przyjacielu!
Jak się okazało, tuż obok niego siedziała znajoma pszczółka, która niegdyś pomyliła drogę, wlatując wprost do jego dziupli. Uśmiechała się szeroko i wyglądała na wypoczętą. Puchacz odwzajemnił uśmiech i już miał serdecznie przywitać znajomą, kiedy na gałęzi drzewa wylądowała śliczna połyskująca w słońcu biedronka, z wypiekami na twarzy.
– Mamy dla ciebie niespodziankę! – wykrzyknęła podekscytowana, a rumieniec na jej biedronkowej buźce przybrał na intensywności. – Spójrz w dół – dodała, podskakując z zachwytu.
Puchacz ze zdumienia przetarł duże, żółte oczy. Obok drzewa siedział zając i lis, a tuż przy nich krążył świecący punkcik.
– Cieszę się, że was widzę! … ale powiedzcie, co wy tu wszyscy robicie?! – powiedział puchacz, podfruwając do przyjaciół siedzących na ziemi. Za nim podążyła pszczółka i nie kryjąca entuzjazmu biedronka, która niechcący wylądowała na lisim nosie – I to jeszcze o tak wczesnej porze! – dodał.
– Przyszliśmy ci podziękować – odparł lis i otworzył paszczę, nie mogąc powstrzymać się przed ziewnięciem. Uśmiechnął się, kiedy zauważył, że biedronka nie przestraszyła się lisich kłów i rozsiadła się wygodnie na jego pyszczku.
– Bardzo wiele ci zawdzięczamy – powiedział zając, a jego piękne, duże oczy rozbłysły wyjątkowym blaskiem. – Byłeś przy nas, kiedy tego potrzebowaliśmy! Poza tym, dzisiejszy poranek jest wyjątkowo piękny i taka przechadzka wśród mgieł i rosy to sama przyjemność! – dodał.
– Dla mnie to wyjątkowa wyprawa. Jestem dalej od świetlicy niż kiedykolwiek wcześniej! – powiedział świecący punkcik, czyli mały iskrzyk. Wypiął dumnie pierś i dodał: Dzięki tobie i nowym przyjaciołom odważyłem się ruszyć w świat. Trochę tęsknię za mamą, ale i tak jest wspaniale!
Leśni przyjaciele patrzyli z wdzięcznością na puchacza, a on – chyba pierwszy raz w życiu – nie wiedział, co powiedzieć. Uwielbiał czuć się potrzebny i zwykle z przyjemnością wspierał innych. Jednak przyjmowanie pomocy i podziękowań było dla niego wyzwaniem. W pewnej chwili wszyscy, bez wcześniejszych ustaleń, podeszli bliżej i przytulili się do niego. Zapadła cisza.
– Dziękuję – powiedział w końcu puchacz. – Dziękuję, że przyszliście właśnie teraz – kiedy bardzo was potrzebowałem – przyznał przed przyjaciółmi i przed samym sobą.
Objął całą piątkę swoimi szerokimi sowimi skrzydłami, pod którymi można było poczuć się bezpiecznie, ale gdzie również słychać było sowie serce, pełne rozterek i wahań – potrzebujące leśnych przyjaciół.

W opowieściach, jak i w życiu, bywają bohaterowie bez wahania niosący wsparcie. Jednak także oni potrzebują innych. Sztuka przyjmowania pomocy jest równie ważna co jej dawanie.

***