“Jeden znaczy wiele”

Był wieczór. Pożółkłe liście wierzby smagał jesienny wiatr podszyty wilgocią i chłodem. Słońce znikało za horyzontem, rozświetlając ciemnogranatowe niebo różem i czerwienią. Na jednej z wierzbowych gałązek od niechcenia bujał się mały wróbelek, Zbyszek.
– Wieczory są bez sensu – zwrócił się do mamy, nie przestając odbijać się wątłymi nóżkami od drzewa.
Ta objęła go delikatnie miękkim maminym skrzydłem i ucałowała w niezadowoloną, nieco rozczochraną główkę.

Zbyszkowi brakowało przyjaciół. To była pierwsza jesień w jego życiu i rozłąka ze znajomymi doskwierała mu dotkliwie. Był znudzony i zirytowany. Do tej pory dni były słoneczne i długie, wypełnione po brzegi wesołym świergotem rozbawionych wróblątek. Teraz słońce świeciło krócej i Zbyszek większość czasu spędzał w towarzystwie rodziców. Cieszył się, że poświęcają mu więcej uwagi. Wiedział, że się starają, jednak nie byli w stanie zastąpić kompanów do wspólnych psot i zabaw. Zmrok zapadał szybko, a wszyscy wokół powtarzali, że „trzeba na siebie uważać”.

Pewnego dnia polną drogą, nieopodal rozłożystej wierzby przechodziła królewna. Historia dziewczyny była niezwykła. Wiele lat mieszkała sama, zamknięta w wysokiej wieży.
– Dzień dobry, Zosiu – zaćwierkał do niej z gałęzi Zbyszek.
– Dzień dobry, miło cię widzieć – odparła – choć wydajesz się zmartwiony – dodała po chwili, kładąc na miękkim, zielonym mchu wiklinowy kosz pełen pachnących jabłek.
– Tęsknię za przyjaciółmi. Chciałbym zatrzymać pory roku i sprawić, żeby znów było lato. Jednak nie potrafię – westchnął ciężko ptaszek.
– Rozumiem – powiedziała dziewczyna i zamyśliła się. – Pamiętam, że kiedy mieszkałam w wieży bywałam smutna i zrezygnowana, czułam się bezradna, płakałam. Czasami wpadałam w złość i często się bałam, bo nie wiedziałam, co będzie dalej.
– Miewam podobnie – odrzekł Zbyszek, kiwając łebkiem. – Tata powiedział, że mogę się tak czuć, chociaż to trudne – wyznał, po czym załamał skrzydełka i dodał: Jednak ciebie z opresji uratowały czary, a ja… jestem tylko zwykłym wróbelkiem, nie mam nawet czarodziejskiej różdżki! Niczego nie mogę zrobić.
– Mylisz się – odparła królewna, po czym wyjęła z kosza kilka dorodnych jabłek i zaczęła nimi żonglować.
„Co ty wyprawiasz?” – pomyślał Zbyszek, ale nie miał odwagi zapytać.
Wpatrywał się w dziewczynę, zaskoczony. Aż w końcu uśmiechnął się. Z każdym kolejnym podrzucanym wysoko jabłkiem uśmiech na jego wróbelkowej twarzyczce stawał się coraz bardziej promienny.
– Widzisz – powiedziała królewna, zwinnie łapiąc jabłka i wkładając je z powrotem do kosza – nie użyłam ani grama czarów, a mimo to sprawiłam, że się rozchmurzyłeś. Mnie także zrobiło się cieplej na sercu i poczułam, że jestem całkiem niezłą żonglerką. Rzeczywiście, nie zatrzymasz pór roku. Jednak w trudnych czasach liczą się nie magiczne zaklęcia, a drobne rzeczy, każdy gest, każdy dobry uczynek. To one mnie uratowały, a raczej – to ja uratowałam się dzięki nim.

Zbyszek zamyślił się. Przypomniał sobie rozmowę z tatą. Podzielił się z nim wtedy swoimi zmartwieniami, a tata uważnie go wysłuchał. Ta jedna rozmowa sprawiła, że poczuł się lepiej. Podobnie jak wtedy, kiedy wylądował w objęciach mamy, napisał list do babci czy zaćwierkał do przyjaciela. Także jesienne zachody, jeśli tylko przyjrzeć im się uważnie, pomagają dostrzec słońce ukryte za gęstymi chmurami.
– Masz rację – powiedział – JEDEN ZNACZY WIELE! Jeden gest, jeden dobry uczynek, jeden zachód słońca, a nawet jeden mały wróbelek mogą zaczarować jesienną niepogodę i zmienić ją w promienny uśmiech!

***

❤ Opowieść dostępna jest również w wersji czytanej przez Panią Darię Jaworską, w towarzystwie wspaniałego psa, Gomeza POSŁUCHAJ