Patronat:

Otwarte Klatki

Azyl dla Świń Chrumkowo 

Wiecie, jak to jest wygrać na loterii? I nie chodzi o fanty, zabawki, pieniądze. Ja na loterii wygrałam życie i każdego dnia trzymam w raciczkach mój szczęśliwy los.

Jestem Sonia. Urodziłam się wiosną, w kwietniu 2019 roku, w hodowli trzody chlewnej. Jak się pewnie domyślacie, jestem świnią. Chciałabym zaprosić was dzisiaj nad mój ukochany błotny basen i opowiedzieć wam moją historię. Nie jest to opowieść o różowym, słodkim prosiaczku, który od zawsze wiódł beztroski żywot. Nie jestem mięciutką, pulchną zabawką ani pocieszną postacią z kreskówek, z jaką możecie mnie kojarzyć. To raczej gorzki żart o mnie.

Jestem zwierzakiem, którego z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu ludzie 
dawno temu „wzięli na muszkę”.

Tak stałam się bohaterką bajek, ale też niepochlebnych porzekadeł, daniem głównym i dodatkiem do kanapek. Przedmiotem, produktem, towarem.

Patrzę na historię mojego gatunku pisaną ludzkimi rękoma i nie mogę doszukać się w niej losów choć jednej prawdziwej postaci. Nie znajduję tam ani jednych świńskich oczu, ani jednego świńskiego serca. A przecież to właśnie nimi wypełnione są budynki chlewni na całym świecie. Nie jesteśmy jednolitą, różową masą. Każda z nas ma swoje małe radości i zmartwienia, na coś czeka, z czymś się mierzy, czegoś boi. I czuje ból.

Niestety, większości ludzi nie interesuje to, jakie jesteśmy. W ten sposób stajemy się niewidzialne. Żyjemy i znikamy w cieniu ciasnych klatek. My – świnie, ale też pozostałe „zwierzęta hodowlane” – kury, krowy i wiele, wiele innych.

Teraz już wiem, że za zimnymi murami ferm i chlewni są również ludzie, którym nasze życie nie jest obojętne. Którzy w codziennych działaniach i wyborach biorą pod uwagę nasze dobro. To niezwykłe! Pamiętają, że istniejemy, choć – jak się wydaje – świat o nas zapomniał. Niektórzy z nich tworzą nawet specjalne organizacje działające na rzecz zwierząt takich jak my. Jedną z nich są Otwarte Klatki, które wspieram całym moim świńskim sercem. Ci ludzie są naszym głosem. I naszą nadzieją. Świadczą o tym, że żyjemy, jesteśmy, czujemy. Dziękuję im za to.

Jestem wdzięczna również wam! Skoro zdecydowaliście się sięgnąć po moją opowieść, zaczynam wierzyć, że historia może się odmienić.

Dzięki waszemu zaciekawieniu mną jako czującą istotą
mamy niespotykaną szansę się poznać, usłyszeć, zrozumieć.

A więc pozwólcie, że ułożę się wygodnie na boczku (tym żywym, nie smażonym) i opowiem wam nieco więcej o moim świńskim życiu, które mam przywilej wieść w Azylu dla Świń. Znalazłam się tu dzięki osobom, które postanowiły stworzyć miejsce przyjazne i ludziom, i świniom, w którym mogą spotkać się dwa światy, dwa losy i dwa serca – te świńskie, i te ludzkie. Azyl dla Świń Chrumkowo to mój dom, moje życie – moja wygrana na loterii.

Jak wiecie, na świat przyszłam w hodowli, gdzie świnie spędzają życie w klatkach zaprojektowanych przez człowieka. Było nas tam kilkaset. To się nazywa „hodowla przemysłowa”. Powiem wam, że nie jest to najlepsze miejsce na spędzanie dzieciństwa, niezależnie od gatunku.

Bałam się. Odgłosy i obrazy jakie mnie otaczały były nieprzyjazne. Starałam się być grzeczna, ale często nie rozumiałam, co się dzieje. Nie mogłam swobodnie się bawić ani poznawać świata, bo dla mnie ograniczał się on wtedy do metalowych prętów i twardej posadzki. Otuchy dodawała mi mama. Mimo że naszą klatkę wymyślono w taki sposób, że nie mogłam się do niej przytulić, to właśnie przy mamie na krótką chwilę odzyskiwałam spokój. Chociaż myślę, że ona już wtedy wiedziała, jaki los nas czeka. Pewnego dnia zabrali mamę i nigdy więcej do nas nie wróciła. Wypatrywałam czy nie nadchodzi, miałam nadzieję, że za chwilę znowu się spotkamy. Niestety, w świńskim świecie trudno liczyć na szczęśliwe zakończenie.

Byłam smutna, tęskniłam. Ale wiecie co? Najbardziej żałuję, że nigdy nie opowiem jej, jak to jest być wolną świnką – jak pachnie trawa po deszczu, jak wyglądają chmury, czym jest wiatr, jak to jest mrużyć oczy w promieniach słońca. I przede wszystkim, nie bać się.

Tu, w Azylu, wszystko jest inne. Nawet powietrze pachnie inaczej niż w chlewni.

Kiedy myślę o mamie, widzę miliony świńskich istnień, podobnych do niej, 
które nie mają szansy dowiedzieć się, jak smakuje życie.

A musicie wiedzieć, że świnki uwielbiają smakować. Jedzenie, tuż obok rycia, jest moją największą pasją. W hodowli dieta jest monotonna i świnie nie mają okazji próbować różnych smaków. Tu, w Azylu jest inaczej. Wiem już, jak smakują jabłka, marchewki, a nawet cukinie i banany! I wszystkie je uwielbiam. Kilka razy jadłam nawet arbuza. Mniam! Zachęcam was do próbowania owoców i warzyw. Próbujcie, smakujcie, sprawdzajcie. To przywilej, z którego warto korzystać. W waszej ludzkiej diecie jest też wiele smacznych zamienników mięsa. Możecie sprawdzić razem z rodzicami i wspólnie omówić sprawę z dietetykiem. Tak, żeby dbać o wartościową, zróżnicowaną dietę, z poszanowaniem innych istnień. Wasze codzienne wybory mają znaczenie. Ba! Mogę śmiało powiedzieć, że mają prawdziwe supermoce. Sięgając po warzywa i owoce jesteście świńskimi superbohaterami, a przy okazji dbacie o zdrowie i planetę.

Jak wiadomo, jedzonko smakuje lepiej w dobrym towarzystwie. Kiedy trafiłam do Azylu, byłam sama w mojej zagródce. Musiałam dojść do siebie po ciężkich doświadczeniach, jakie mnie spotkały. Wszystko było dla mnie nowe i zaskakujące, a najdziwniejszy był chyba kontakt z ludźmi. Nikt na mnie nie krzyczał, nikt mnie nie popychał. Mówili do mnie łagodnie, delikatnie głaskali, opatrzyli moje zgnębione chlewnią ciałko i – choć nie wszystkie rany da się zabliźnić – godzina za godziną, dzień za dniem, stopniowo zaczynałam im ufać. Czułam, że chcą mnie poznać. MNIE! Wyobrażacie sobie?

Pierwszy raz w moim świńskim życiu ktoś zauważył, że JESTEM i, co więcej, zainteresował się tym, JAKA jestem, co lubię, czego się boję.

Do tej pory ludzie patrzyli na mnie i – choć  trudno mnie nie zauważyć – 
czułam, że nie widzą mnie wcale. Jakbym nie istniała. 
To trudne doświadczenie, początek „znikania”.

Pewnego dnia furtka mojej zagródki otworzyła się. Niepewnie wychyliłam ryjek za próg, zerkając nieśmiało na moje „nowe, świńskie życie”. Zawahałam się, nie wiedziałam, co mnie czeka.

Świnki bywają ciekawskie, ale niełatwo być odkrywcą 
kiedy dotychczas świat wydawał się wrogi i nieprzyjazny.

Już chciałam zawrócić do domku, gdy moich dużych, różowych uszu dobiegł spokojny głos opiekunów. Czułam, że trzymają za mnie kciuki. Nie szarpali mnie, nie zmuszali do niczego. Po prostu byli obok.

Rozejrzałam się uważnie i postawiłam pierwszą raciczkę na nowym, nieznanym lądzie. Trochę podreptałam i (pierwszy raz w życiu!) pobiegłam.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że biegnę ku mojej prawdziwej świńskiej naturze – ryciu, błotnym kąpielom i wszystkiemu temu, co powinno być prawem każdej świnki.

Okazało się, że w Azylu są również inne świniaczki, których – podobnie jak mnie – życie wcześniej nie rozpieszczało. Tutaj możemy zawierać przyjaźnie i sojusze, czasem trochę się sprzeczamy, ktoś komuś dokuczy, różne sprawy trzeba sobie powyjaśniać. Ale uwielbiam moje stado i nie zamieniłabym go na żadne inne. Lubimy spędzać ze sobą czas, bawić się, szaleć razem. Czasami, jak chyba każdy, wolę pobyć trochę sama, ale zwykle nie trwa to długo i zaczynam tęsknić za tą naszą świńską ferajną.

Spośród wszystkich chrumków najbardziej lubię Staszka. To taki mój „świński brat” i najlepszy przyjaciel. Często się wygłupiamy, ale też wspieramy w trudnych chwilach. Nasi ludzcy opiekunowie chętnie obserwują te perypetie. Oni potrafią patrzeć na nas w  szczególny sposób, który pozwala im dostrzec nasze emocje. Nazwałam to „wrażliwym okiem” i powiem wam nieskromnie, że sama takie posiadam. Wiem na przykład kiedy Staszek czymś się smuci albo kiedy czegoś się obawia i potrafię wtedy mu w tych przeżyciach na swój świński sposób potowarzyszyć. Jesteście zdziwieni? Mówię wam,

nasze życie skrywa wiele tajemnic.
Chociaż nie, żadna to tajemnica!
Wystarczy uważnie nas poobserwować.

Czasami jesteśmy porównywane do psów i rzeczywiście, sporo nas łączy. Często śmiejemy się ze Staszkiem widząc zaskoczenie na twarzach gości odwiedzających Azyl, kiedy nasi opiekunowie wołają nas po imieniu i rzeczywiście na te imiona reagujemy. Jakby to była jakaś magiczna sztuczka. Dajcie spokój, to tylko mała próbka naszych świńskich możliwości!

Dla niektórych ludzi zaglądających do Azylu taka wizyta jest pierwszym kontaktem z żywymi przedstawicielami naszego gatunku. Niektórzy trochę się obawiają, bo część z nas jest naprawdę spora. Niestety świnie szybko przybierają na wadze. Nie jesteśmy agresywne względem gości, ale pamiętajcie, żeby słuchać wskazówek naszych opiekunów, obcując z nami. Każda świnia jest inna. Ja na przykład lubię być głaskana po brzuszku, czasem łaszę się do ludzi. Wbrew powszechnym przekonaniom, jestem czyściochem, ale uwielbiam błotne kąpiele, więc moja skóra pokryta jest często warstewką błota. Rosną na niej włoski zwane szczecinką. Mam mały ogonek, którym lubię sobie pomerdać, różowy ryjek, którym często poruszam i nóżki zakończone „jakby-kopytkami”, czyli raciczkami. Niektórzy porównują mnie do hipopotama albo nawet do słonia, ale sama nie wiem. Jestem tylko (i aż!) po prostu świnią.

Mogłabym opowiadać wam jeszcze długo o tym, jaka jestem i jak żyję.
A to dzięki temu, że za progiem mojej zagródki odnalazłam siebie.

Wiem już, że jestem wesołą, towarzyską świnką. Wrażliwą, lubiącą łagodny głos i delikatny dotyk, które pozwoliły mi poczuć się bezpiecznie. Mam swój domek i swoje imię. Ulubione zabawy, zakątki, przekąski.

Ale wiem też, że zdecydowana większość moich świńskich przyjaciół nigdy nie odkryje takiego świata. Znikną jak mama, nie wygrywając swojego szczęśliwego losu.

Szansą dla nich są organizacje takie jak Otwarte Klatki zabierające głos w imieniu zwierząt, które same nie potrafią o siebie zawalczyć. Tak, żeby, zanim znikną, miały szansę choć przez chwilę poczuć, kim są. Każde działanie w kierunku poprawy warunków ich życia choćby o raciczkę ma olbrzymią wartość.  

Dziękuję, że jesteście – że są ludzie, dla których nie jestem niewidzialna.  🐽 💚